Poetycka Latarnia
Prywatna strona o poezji

Galeria Poetycka

Galeria twórczości poetyckiej autorstwa Marcina Staszaka 

***
poza
rzeczywistością słów
ciszę
rozumiemy inaczej

pamiętam

pierwszy wiersz na święta
wtedy bardziej niż zwykle
krzyczała zaduma

to nic
że wyśnił się sen
o wielkiej scenie

wszystko
schowałem w pamięci...

***
zrodzeni odnowa
stajemy obok siebie

długo w milczeniu
dłutem rzeźbimy
jakby małe nadzieje

bez pośpiechu...

ze łzami w oczach
w jaśminowym nastroju

zapisałem Ciebie...

w głębi
lawendowego pola
wszytko się we mnie obudziło

niczym
zatrzymany pocałunek
ten pierwszy i przypadkiem

podczas jednej z ról w teatrze...

***
czasem nie chciałbym
rozczulać się nad losem
dziewczynki z zapałkami

w zimowy wieczór
stać w kolejce za chlebem
łykając żal

bez pierwszej gwiazdki
w tym roku

nieoczekiwanie
wybiorę się do świata bajek
jak dzieci z Bullerbyn

...by stać się jak dziecko...

tuląc w dłoniach
marzenia o wakacjach

***
już dawno przestałem chorować
na samotność o wielu twarzach
popijając dziurawiec co wieczór
przegryzam w między czasie
dobre tomy wierszy

a za oknami
śnieżne tramwaje
wybudzone z głębokiego snu
szykują się
na pierwszą zmianę

na dachu nieba
podziwiam zmierzch
zapatrzony w zachód słońca
łapiąc kolory tęczy
zapraszam malarzy i fotografów
na korzenną kawę

być może nadeszła pora
na stworzenie własnego świata.

***

do spowiedzi
zachęcił mnie mój anioł
a potem
zwyczajnie zniknął
w białym prochowcu

poczułem się

jakby nade mną
zamknięto niebo

zasmarkany
nad swoim wierszem
rozpisałem słowa
które zabolały najmocniej

jak płomień nadziei
przy którym
nie można się ogrzać

***
co chcesz mi powiedzieć
deszczu
kroplami uderzającymi
o rynnę czasu

co chcesz mi namalować
bezsenna nocy,
która czekałaś skulona
na miłość

usiądź do stołu

zaparzę nam świeże marzenia
i zasłucham się

w Twoją opowieść

***
odkupiłem kilka win
w jednym wierszu

na moście zwierzeń
dzień zatrzymały
lodowate słowa

miłość
nic nie uczyni

oszroniony czas
nie przywrócił
tamte sekundy chwil
z pocałunków zmierzchu
i wyspowiadanych momentów

przestałem
grymasić jak dziecko

***
dość mam...

portali randkowych
kiedy i tak nie wynaleziono
leku na samotność

sterczenia na przystankach
kiedy wzrok poranków
zżera moje myśli

głodny
Twojego spojrzenia
szukam fotografii

by uchwycić odbicie jutra
we wczesnych wspomnieniach

łzą
zaspokoić kolejne łzy..

***
grudniowa noc
okazała się najcięższa

kilka wizyt w szpitalu
codzienne drogi po nadzieję
trochę gorącej zupy by się przydało

co jeszcze się wydarzy...?

podnoszę
kartki z kalendarza
które opadły
jak jesienne liście

przed nami prawie święta
niektórzy nie mogą się doczekać
znowu tradycyjnie
lepienie pierogów
i kosztowne ubranie choinki

ja nie mam z czego się cieszyć
martwię się tylko
o nową parę kaloszy
do przemierzenia
kolejnych długich kilometrów
zresztą jak to w życiu

moje przystanki
to tylko kilka przytułków
tak na odpoczynek

nie chcę myśleć
o życzeniach wigilijnych...

"W zaciszu"

W zaciszu twego domu
blask skrzącej się świecy

ucichły
roratnie pieśni

przykryty milczeniem
pozostał szelest
różańcowych modlitw

wieczorne psalmy
nabrzmiewają
jak w klasztornym chórze

w moim klęczniku
tuż obok anioła stróża

witraże mojej wiary

***
w domu na wsi
wszytko pozostało jak dawniej

czas, który zapatrzył się w okno

smutna kapliczka

świętego Floriana
i puste przystanki

bez Ciebie

gdzieś tam w głębi lasu
drogi pokrzyżowały
ludzkie życie

szum wiatru,
który wtedy cierpiał
opowiedział
niezwykłą historię

zapisaną w myślach błędnych
żeby nie zwariować

***
samotność
dogasza ostatnią
tlącą się łzę

wraz z życiem

noc
okryta kołdrą
ze snów
wczorajszych rozmów

trochę odłożonych na potem

nie śnimy już
o złotych wakacjach
o przedsionkach Paryża
o Krakowskich plantach

tylko
latarnia słów
oświetla
resztki zakamarków
zranionego serca

za tęsknotą ból
jakby razem umówieni
gęsiego przecinają
moje niebo

spóźniony odczekałem
zamknięty
w sobie krzyk

to co spalone
jeszcze odrodzę...

***
strumień
wyblakłego czasu
przerwał
zimny poranek

już nic

nie miałem do powiedzenia

nawet kawa
przestała smakować

zwinięty
w rulon wspomnień
na chwilę
wstrzymałem oddech

z niedowierzaniem
co się stało...

***
mijam ludzkie historie
martwe od milczenia

niewyznane

w długiej kolejce do konfesjonału
przy okazji świąt
zazwyczaj dla samotnych
bez dróg do domu
dla chorych na serce

na chwilę zatrzymam
w sobie czas
przy łamaniu chleba

żeby przestać udawać
że się tęskni

***

latarnia słów
oświetla
resztki zakamarków
zranionego serca

za tęsknotą ból
jakby razem umówieni
gęsiego przecinają
moje niebo

spóźniony odczekałem
zamknięty
w sobie krzyk

to co spalone
jeszcze odrodzę...

***

martwię się tylko
o nową parę kaloszy
do przemierzenia
kolejnych długich kilometrów
zresztą jak to w życiu

moje przystanki
to tylko kilka przytułków
tak na odpoczynek

nie chcę myśleć
o życzeniach wigilijnych...

***
czasem jeszcze powracam
do wierszy, tych niechcianych

jak do niekończącej się opowieści

po drodze szukam domu

zapamiętanego z dzieciństwa

wędrówek w sadzie jabłoni
tak jak kiedyś

zanim pękło serce...

***
przyniosłem w garści trochę jesieni
żal było rozstawać się z latem

przez słomkę
piliśmy szczęście

nigdy pierwszym

zawsze ostatnim autobusem
żegnalismy w zdjęciach podróże

od miasta do miasta

co chcieliśmy
to robiliśmy z młodością
byle jeszcze usłyszeć

wspomnienia w muszelkach

wyrzucone przez fale
rozstań i powrotów

z przymrużeniem oka...

***
wczorajsza diagnoza
zabolała bardziej niż zwykle

speszony wyszedłem
przypomniało mi się wszytko...

łzy,

których nie znałem nigdy wcześniej

podróżna torba,
dobre słowo portiera;
- "dzień dobry, w czym panu pomóc"?

na szpitalnym stoliku
ktoś w pośpiechu zostawił obrazek

z napisem...

"Przyjdę i uzdrowię go"

***
schowany

za makijażem bezdomności
przemierzam
pustym tramwajem

od marketu

do zamówionej wcześniej kolejki

po słoik zupy...

wkrótce zima
ubiorą znowu choinkę

zabłysną świecidełka łez
zapełnią się na chwilę
puste kapelusze

tłum
wstrzyma swój pośpiech

miasto zwolni...

jak zakorkowany gwar
w samo południe

może ktoś...

pochyli się na chwilę
spełni dobry uczynek
rozliczy się ze swoim sumieniem
przed konfesjonałem
wigilijnych spowiedzi

po wyjściu z katedry
wrzuci z uśmiechem dwa złote

- "to na bułkę dla pana" - odpowie

być może...

jak co roku do stołu
odświętny usiądziesz

zapomniałeś...

o dodatkowym miejscu
dla niespodziewanego gościa

***
trzeba
zrozumieć ulicę

rozpłakaną od bezdomności

chłód

który budził
zawsze o świcie

donikąd drogi
bez żadnych przystanków

i tych...
którzy na nich zasnęli

gdzieś tam na bruku
obok twojego domu

***
na dobranoc

kupiłem nocy
zapach
wiosennych wspomnień

trochę

poczerwieniała
jak wschód słońca

popłynęliśmy
nad rzekę snu

mając w pamięci
słowa
rzeźbione dobrym
początkiem znajomości

***
zdążyłem napisać wiersz
a potem odleciałem

do krainy bez słów

skompromitowany samotnością

zacząłem malować
maski
przechodniów ulicy

tylko jeden obraz
nie pozwolił się namalować

w stanie
żebrzącego o uśmiech

***
kiedyś coś Wam opowiem...
może...?
o wierszach
które wcale nie piszą aniołowie

o chlebie słowa
rozsławionym
tym co są głodni

o jednym z wydarzeń
na które rozpłacze się
Twoje serce

ja...

zasłucham się
w swoje milczenie

wypiję kawę
o czwartej nad ranem

kiedy przybędzie świt

on pierwszy
usłyszy

mój szept
skrzętnie spisany

atramentem bólu
i drobiazgów przystani

poczekaj na mnie wierszu....

***
stare anioly wiedzą najlepiej,
a potem umierają
gdzieś na salach operacyjnych

dobrze że mają jeszcze wspomnienia

takie jak każdy z nas...

chleb wypieczony troskami,
konfitury przyprawione zmęczeniem

tyle że za oknem zima
i to wyczekiwanie...

kiedy wszystkie domy
zasypane śniegiem

nie liczą się zadne tajemnice,
kiedy z trudem
przełykasz
garść starych fotografii...

drzewa podpowiadają mi
żeby otworzyć chociaż
jedną skrzypiącą furtkę
przez zapomnienie

tam gdzie ogrody
mają zawsze otwarte bramy,
dla wszystkich najwspanialszych nadziei,
które nie pozwalają zwątpić...

mimo dziurawego kapelusza...

***

Przyszedł czas
Który ktylko chciał
Zwyczajnie posiedzieć
Przy kroplówce

O nic nie pytał
Trochę popłakał
Wypił kawę

Jeszcze poczekał...

Zabrał stary płaszcz
Zniszczony od ludzkich zmartwień

Na szpitalnym łóżku
Zostawił list
Który otworzyć
Mógł tylko szept kolejnej reanimacji...

***
Na pustej drodze jabłoń
Na której rozkwitła miłość

Zabrakło tylko raju
Takiego o którym
Opowiedział mi
przydrożny anioł

Gdzieś na stacji
Zatrzymałem czas
Przy kolejnym pytaniem
O jeszcze jedną podróż

A jabłoń kwitnie dalej
Dla następnych podróżnych
Gdzie tutaj można odpocząć.

Aniołowie wiedzą najlepiej...

***

nieważne że za życia
zostały
pogrzebane nadzieje

w świecie

lustrzanego odbicia
choruję
na przewlekłą samotność

maluję czas
szkolnymi kredkami
na kolor mojej wyobraźni

wszytko zostawiam w pamięci...

***
umówiłem się z Bogiem na kolację
gdzieś w środku stworzenia świata
znalazł dla mnie czas
poczułem się jak Korneliusz
zasłuchany w moje słowa
po raz pierwszy nikt mi nie przerwał
nie podniósł ręki
nie postraszył piekłem
tylko zapisał moje imię na swoich dłoniach
siedzieliśmy tak kilka długich godzin
nie odpuszczał żadnych win
nie zadawał pokuty
bardziej niż ja 
rozumiał moje życie
wiedział o wszystkich moich łzach,
które były jak modlitwa i spowiedź
powiedział na koniec;
"idź, i nie zapomnij być człowiekiem"

***
nie zasnę
kiedy deszcz mi Ciebie pisze
we własnym świecie bajek

stojąc twarzą w twarz z księżycem

wymyślamy
nową historię
na każdy wieczór
pożerając własne wrażenia 
z niesmakiem

"Wieczne Pamiętanie"
bez myśli,
które przestały cokolwiek czuć
a potem już tylko jakby cienie
znikając na chwilę 
w kłębie papierosowego dymu
słychać nawet
jak liście drzew płaczą
po kryjomu przed ludzkim wzrokiem
czasem
chciałoby się ukryć w deszczu
niemoc
kiedy silny wiatr
skopał do kości
resztki człowieczeństwa
od blasku znicza
ogrzeję płomieniem
wiecznej pamięci
Przechodniom nie z tej ziemi
co zapomnieli drogi do domu...

"Wieczne Wspominanie"
odeszli...

jak cienie
bez pustych słów

nikt nie zapisał wtedy 
na płótnie 
kruchych bezdechów

jak zgarbione anioły
powracają zazwyczaj 
na pierwszego listopada

z pragnieniem
dotyku człowieka

przy zniczach tęsknot
opowiadają drzewom
że chciałoby się pożyć

odwiedzić
zamknięte domy

zamiast

za życia 
pogrzebaną nadzieję

dla tych, co odeszli...

"Artyści"

powstali
jakby z popiołu

zrodzeni
przez słowo

wyrzeźbione

przez ciężar samotności
malują niedziele na tęczowo

z kamienną twarzą o miękkim sercu

artyści

tylko cisza po nich płacze
na listopadowo

poeci żyjący w cieniu

jak z nieznanego wiersza
tli się
na pomniku wiecznej pamięci

czas,
który przekroczył granice

***
między nami tajemnice
stukając palcami w ciszę
zamiatam pod dywan 
resztki dnia
rozsypane
jak popiół wspomnień
może doczekam jutra
zanim wiersz mnie zapomni...

"Jesienne impresje"

przyrzekaliśmy sobie miłość
aż po wiersz

dopóki...

nie zabraknie nam słów

teraz zbyt wiele
spalonych myśli

w pamiętnikach
gdzie tylko milczeć już się chce

wyblakłe od wspomnień

***
wyciągam z szuflady
niewyprasowane uczucia

naszykowane na jutro

aby z odwagą spojrzeć
trochę łagodniej

na dni z kalendarza

***
upijam się kolejnym wierszem
skruszonym słowem z lodem

gdzieś na końcu rozmowy
odjeżdżam

przez zamknięte oczy
widzę
jak przytulamy się do naszych myśli

rozpalamy
coś między nami

na skrzydłach

kolejnych wersów
wychodząc poza nawias...

***
od lat mam swoje przystanki
do dworców nieznanych

chorobę duszy,
na którą brak lekarstwa

świt oznajmia
że trzeba wszystko spakować
i poszukać nowej drogi

kilka aniołów
czasem jeszcze ze mną pogada

tak bez słów

i Ty
kiedy sen na nowo Ciebie stwarza...

***
co chcesz mi powiedzieć
deszczu
kroplami uderzającymi
o rynnę czasu

co chcesz mi namalować
bezsenna nocy,
która czekałaś skulona
na miłość

usiądź do stołu

zaparzę nam świeże marzenia
i zasłucham się

w Twoją opowieść

***
nie opowiem więcej
o zapłakanych porankach

gwałtownym bólu
w samo południe

zimnych dłoniach...

kiedy Bóg nie widzi
ukrywam łzy

obrażony na życie

w tym samym miejscu
czekam na Ciebie...

***
o zmroku samotności
jak garncarz wyrabiam
nadzieję
szukając splecionych dłoni

glinianych chwil

jeszcze pozbieram w sobie
resztę niedoskonałości
zanim zniknę

w tłumie obcych drzew

***
"misterium verbum"
pokruszona
przez moje winy i nie moje

na ołtarzu codzienności
sprawuję obrzędy
o lepsze niebo nad nami

nie klękam już po drodze
od Betlejem do Galilei

trzymając w dłoniach
relikwię frędzli płaszcza
i zaszczyt, że znalazło się dla mnie miejsce

ostatnie

***
skosztowałem jak smakuje dotyk ciszy
słodycz gorzkiego świtu

czy wypada jeszcze krzyczeć?

zatrzymuję się na chwilę
przy starej czereśni
bratam się ze strachem na wróble

czy wypada jeszcze sobie popłakać?

do końca łąki
odprowadził mnie polny wiatr

dziękuję za to milczenie
chociaż na początku wolałem się wyspowiadać

za pierwszy kamień...

***
a ja mam swój swój "Paryż"
i sen nocy letniej

zapach
wczorajszego wieczoru
i wspinaczki do Ciebie pełne tajemnic

próbowaliśmy
rozebrać siebie bez słów

jak najlepszą powieść

bo przecież nasze serca
uwiodła

złota polska jesień

***
modlę się na różne sposoby
zazwyczaj wierszem

zamiast pytań
stawiam
bańki mydlane

wiecznym dłutem
rzeźbię
dobre nowiny

w poczekalni słów
gotowych na przyjście

jeszcze tej jesieni...

***
życzymy sobie dobrego dnia, a potem
rozklejamy się
gdzieś w środku południa

rzadko kiedy
inaczej smakujemy
siebie

zrywając
zakazane słowa

w ogrodzie pierwszych rodziców

***
najbardziej lubię
kiedy są zgaszone światła

chowam swój świat
w zaciśniętych dłoniach

rozbite
kryształki łez
nie pozwalają

zapomnieć

osobistych wskrzeszeń

***
sprzedałem duszę
za garść miłości

nie spowiadam się już po nocach
bez żalu za grzechy

przestałem chodzić
z aniołem stróżem za rękę

swoje niebo
wycinam z ludzkich słów
rzuconych na wiatr

wzdycham tylko
na widok
rozkapryszonej jesieni

i samotnych nenufarów...

***
leczymy siebie wierszem
zamiast tabletką na sen

nie odkładamy
niczego na potem
i układamy sobie w głowie
zupełnie inny świat

zasypiamy z tęsknotą
spoglądając
na puste niebo

chcemy widzieć
uśmiech jutra
kiedy jesień
zasypie wspomnieniami
zwierzenia na ławce

w związku z Tobą…

***
jedna łza
wybuchła jak granat
wyeksploatowała wszystkie uczucia

nic nieznaczące...

w kilku sekundach nic nie czuć
przecież wszystko rozkwita na wiosnę

w garderobie
zapomnianych wierszy
szukam
maski z uśmiechem

w ulicznym teatrze
okaleczono sztukę
pt; "życie"

bez roli...
cicho odchodzę

***
noc
przytuliła samotne gwiazdy

okryła
płaszczem wspomnień

zabrała na kolację i powiedziała:
"chcę ciebie lepiej zrozumieć"

z najbardziej ludzkich dobrych życzeń
utkała spokojny sen

zanim świt zbudzi miasto
zerwę jak dawniej pierwszy kłos
z pola nadziei

zaczekam na marzenia

***
dziewczynko mówię Tobie wstań...

zanim wydasz pierwszy krzyk
kroplówki odmierzą czas
odpowiem miłością
na pierwszy płacz
narodzin

w beciku swojego świata
spokojnie oddychasz

Talita...

***
podglądam świat na boso
na szczudłach przemierzam
nieznane jeszcze miejsca

w kolorze lawendy
tapetuję
niedzielny poranek

czekając na Ciebie
z filiżanką jaśminu

"Zamyślenia"
każdy ma swoją opowieść
chore, nieczułe uczucia
nawet domy bez okien
z pęknięta szybą
jak ze łzą
wytatuowaną na stałe

przemijamy obok tego świata
i próbujemy chodzić po wodzie
z trudem napełniamy usta słowami,
które bolą i kochają
jak w dniu narodzin wiersza

***
w porcelanie czasu
przechowujemy
szept wiatru

ostrożnie
żeby nie rozbić
uczuć

z tegorocznych wakacji...

***
pozujemy do marzeń
jak do najlepszych zdjęć

nie zasypiamy już o świcie
wybudzając

wiersze po reanimacji

o sto osiemdziesiąt stopni
przemeblowujemy coś

co nazywa się
ż y c i e m

Rozważania poetyckie z cyklu: "Wiersze po reanimacji"
***
w roli anioła
otwieram drzwi
od lat zatrzaśnięte przez ludzi

anielska banicja,
która nie kończy się na stróżowaniu

katedry nocą

przecież,
nie musimy spowiadać się z miłości

tak jak ze sztuki,
za którą nie odpowiadają własne natchnienia

po anielsku
w angielskim nastroju

uskrzydlamy
już tylko siebie...

(wiersz napisany w święto Aniołów Archaniołów; 29 września 2018 r.)


***
za kurtyną
dawnego teatru

rozdziobuję
stare wiersze

niektóre z nich
podrzucił je anioł

straciłem dla nich głowę
jak drzewa swoją koronę

we mnie
rozkwita wiosna

chociaż
zapowiadają przymrozki
politycy
przepowiadają "nowe"

a my i tak mamy swoje ścieżki
i powidła słów
że czas
zatrzymał się na specjalne życzenie

moje art-serce
oblało się Twoim spojrzeniem

wychodzę na scenę...


***
nie uniosę bólu
na moście zwierzeń

ciężaru łez
zatrzaśniętych drzwi

powrotów
inną drogą

zanim zachwycę się

bocianim gniazdem
lotem balonu
miętową herbatą

domem,
ale takim ze słomianym dachem

zanim to przyjdzie...


***
pozostał tylko popiół
ciszy

nie chciał nikt
spojrzeć sobie w oczy

próbuję
jednym słowem
znieczulić

zagojone
blizny codzienności

dopóki wiersz nas nie rozłączy...


***
deszcz
ukrył nas w swoich dłoniach

za Twoim dotykiem

szkicuję
wszystko co mam w pamięci

jeszcze


***
nie przyniosłem niczego z tego lata
zaczytany Tobą

szukam innego siebie

byle nie przegapić
nieznane drogi

z fotografii


***
wszystko tak samo
jak w ostatni wieczór

chciałbyś odejść

spakować walizkę ciężkiego życia

może odpocząć
w pustelni Brata Alberta

w pociągu przespać
kilka ostatnich stacji

pogadać z człowiekiem
który nie rzuci kamieniem

przyjść w to samo miejsce
a potem

zapłakać

tylko w wierszu...


***
pojawiasz się
w niecodzienności

wtulony w Twój uśmiech

nasłuchuję
o czym biją nasze serca

głaszczemy
niewyprasowane spojrzenia

przychodząc do miejsc
które nie bolą

wspinając się pod niebo
którego nie widać

najlepiej
wychodzą nam
z b l i ż e n i a


***
północ nad ranem

zderzamy się z humorami jesieni
na nowo uczymy się mówić
trochę niewyraźnie

w przerwie na kawę
próbujemy zaprzyjaźnić się
z lękiem

zmarnować kilka wspomnień

północ nad ranem

czuję jak chowamy się
w zapomnienie

głośny gwar poranka
zaczyna płakać

rozczarowane sny
wyczekują w kolejce
do apteki

po złoty środek
nie odmierzania czasu

północ nad ranem...


***
zapiszę
Twój uśmiech
w albumie

pustych fotografii

gdzieś na strychu nieba
godzinami
szukam światła

ze starym latarnikiem

potrafię już usłyszeć
s ł o w a

długo w y c z e k i w a n e...


***
o trzeciej dwadzieścia
poznałem Twój zapach włosów

marzenia, które przestały czekać
na pierwszy autobus

za barierą słów
wymyślamy inny świat

trzymamy w dłoniach
chwile, które mogą się spełnić

o trzeciej dwadzieścia


***
rozgrzesz mnie za...

pierwsze słowo

przyznanie się do winy

łzy
co nie mają wstydu

myśli
co nie powinny budzić się o świcie

i mnie w Tobie coraz więcej


***
nie zostawię Ciebie
z moim wierszem

za bardzo boli

nie zostanę
ze swoim wierszem

za bardzo
ściska za serce

drżącym słowem
dotykam
Twoich słów

i chowam się w sobie

z miną klauna
liczę godziny
które przestały
mieć znaczenie

poza nami...


***
jeszcze
podniosę oczy

z nadziei powstanę

rozsypię popiół
wspomnień

zagaszę ból
wyrzeźbiony
w twardym sercu

przypomnij mi
o żywych słowach,
które nie kaleczą

rozmów

gdzieś między wierszami

***

gasimy światła

a potem...

zapalamy świece wiary

splatamy dłonie

w modlitwie

zatrzymujemy się


liczymy ile jeszcze

przystanków

do kolejki

po zwykły dzień


rozmawiamy tylko wierszem


między tomami życia

chowamy się w dłoniach

i na zdjęciach szukamy

każdy innej ścieżki


do domu...

***

chciałbym pomilczeć

w miejscu Twojego narodzenia

 

wspólnie z Marią z Nazaretu

pobiec do Elżbiety

 

a potem usłyszeć;

A skądże mi to, że matka mojego Pana przychodzi do mnie”? (por. Łk 1,43)

 

chciałbym usiąść najbliżej Ciebie

podać Tobie stągwie z wodą

i poczekać na cud

 

być przy rozmnożeniu chleba

a potem nakarmić

pięciotysięczny tłum

 

usłyszeć Twoje słowa

jak uzdrowiony z trądu

 

wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła” (Łk 17, 19)

 

a potem tak jak Piotr

zaparłbym się Ciebie

 

nie chciałbym widzieć

Twojego ukrzyżowania

i ze strachu nie pomógł bym Tobie

w niesieniu krzyża

 

na pewno chciałbym spotkać Ciebie

w drodze do Emaus

 

być obecnym

z innymi w wieczerniku

 

czy naprawdę

Miłość nie pamięta złego? 

 ***

dzisiaj
nikt już do stołu
nikogo nie zaprasza
 
stare fotografie
odmierzają czas
 
trochę żalu
złości
 
walisz pięścią w wspomnienia
 
jeszcze poczekam...

***
dzisiaj zaprzyjaźniłem się
ze swoim wierszem
 
zebrałem słowa
z wyrzuconych fal
 
przez jeden krzyk
 
nie odnalazłem
twoich dłoni na piasku
 
bez kropli na ból
zacząłem
rzeźbić tęczę
 
bez odcieni wspomnień
 
dobrze że wieczorem
aniołowie wyglądają
 
odświętnie...

***
dzisiejsza jesień wygląda na zmęczoną
 
rozmazaną pogodą
maluje liście
pisane do serca
 
w nadziei
na mniej pustych ławek
 
z wiarą, by żyć wyjątkowo
a nie osobno
 
dotykasz
wspomnień
 
zamknięte w fotografii

***
ikony
płaczą nocami
 
po kroplówkach
nowych odcieni jutra
 
odrodzę w sobie
zapomniane uśmiechy
 
to nie prawda,
że Bogu „nie udała” się starość
 
jest jak
cztery pory roku
 
każda zachwyca

***
jesteśmy
zamknięci w salonach dawnych podróży
nie zasłużeni aby wyjść
na wirydarz rozmaitych
polnych kwiatów
 
bo przecież tutaj
zaczynają wspinać się
dopiero co
urodzajne kłosy nadziei
 
wracamy

każdej jesieni inaczej
do tego samego domu
choć każdy z innym kluczem
codzienności

***
jeszcze nie dawno
szedłeś skąpany w godzinie świtu
szkicując widok górskich aniołów
 
zawsze mówiłeś
''nadzieja nie płacze nigdy''
 
po latach
nauczyłeś się chować
głowę pod poduszkę
 
zatrzymując na chwilę łzy
jak w dniu narodzin
pierwszego wiersza.
 
Kolęda bezdomnych”
 
tej zimy zrobimy
choinki z papieru
 
w zamarzniętych poczekalniach
znowu przeczekamy
 
grudniowy wieczór
 
chciałbym
spotkać człowieka
który powie mi po imieniu
 
w wigilijną noc
 
kolęda bezdomnych
inna niż wszystkie święta
 
nawet pasterka
bo bez miejsca dla Boga
 
w cichą noc usłyszysz tylko
jak płaczą serca
kruszą się słowa
 
zamiast opłatkiem
to kromką chleba
 
życząc sobie powrotów
z wykolein życia

***
łzy kroplówki
spływają
 
obok
szpitalnego łóżka
 
bez westchnień
cisza dogania słowa
 
żeby zostać
coś powiedzieć
wybaczyć
 
sparzony nadzieją
zostaję
 
mam jeszcze w sobie
trochę miłości

"Moje zmartwychwstanie"
 
znikasz
upodlony własnymi myślami
 
nigdy
nikt nie chciał wiedzieć
jak masz na imię
 
szukam uśmiechu
 
gdzieś w pejzarzu
artystycznych przeżyć
 
dosyć
najadłem się szczęścia
 
boję się
 
żeby czasem
nie zgubiły mnie bale

***
na Twoje Słowo
 
zostałem stworzony
wyszedłem z grobu
uzdrowiony
ułaskawiony
 
na Twoje Słowo
 
nikt we mnie
nie rzucił kamieniem
 
byłem świadkiem
rozmnożenia chleba
 
jeszcze raz rozpoznać Cię
w drodze do Emaus
 
na...
 
SŁOWO

***
nie przysyłaj mi aniołów
takich co dopiero uczą się latać
 
żadnych słów
„ku pamięci''
 
jeszcze tak wiele
wierszy nie opisanych
 
trzymając pióro z zapałem
przy zgaszonym świetle
 
odnawiam siły jak u orła

***
nie zapomniałem
o długich wieczorach kontemplacji
 
o rumieńcach na twarzy
i rozmowach z Mistrzem z Nazaretu
 
północ wypełnioną kompletą
a poranki pieśnią Zachariasza
 
nie zapomniałem...
 
długich spacerów
do klasztoru Franciszkanów
i dziękczynienie pod niebem
 
jeszcze tutaj przyjdę
odpocznę
w modlitwie na Anioł Pański
 
wszystko Tobie opowiem...

***
nie zapomnij mnie
 
kiedy w bamboszach
wyjdę zwiedzić świat
 
naszykuj fotografię
najlepiej
z młodych lat
 
nie zapomnij mnie
 
co dobrego zostaw
a co złego
nie pamiętaj
 
przeczytaj
kiedy będzie pora
trochę
żałosnych wierszy
 
nie zapomnij mnie
kiedy ja
 
zapomnę

Niecodzienna kolęda”
 
w święta
bardziej niż zwykle
stajemy się pobożni
myślimy o Bogu
i częściej rozmawiamy o spowiedzi
 
w święta
bardziej niż kiedykolwiek
przeżywamy rozterki
podróżując
z pakunkami marzeń
 
w mizerną noc
klęczymy
przy różnorakich stajenkach
obruszeni na swoich aniołów
bez piór

***
nikt nie myślał wtedy
o teatrze na całe życie
 
o scenie
przepełnionej bukietem poezji
 
o kawie
tylko podczas wywiadów
 
nikt nie wierzył wtedy
w jaśminowe sny
 
i w Twoje czekanie
przed domem
 
od wielu lat

***
pamiętam
dziecięce ślady na śniegu
odśnieżone
ścieżki do domu
 
stół rodzinny
zrobiony przez dziadka
poranny
smak świeżego chleba
 
dzisiaj
zbudowano mi świat z kartonu
każdego wieczoru czekam
w kolejce po bilet
chciałbym
zobaczyć światło
w oknie mamy
 
kolejny peron
skrzypiące na mrozie
pęknięte wspomnienie
 
nie czekam już za chlebem

***
posłuchaj
o czym mówią krople deszczu
 
świtem rozbudzony
pozwoliłem sobie na trochę nieba
 
między jednym a drugim wierszem
przegryzam czekoladę pomarańczą
 
bez grymasów
 
wypuszczam na wolność
swoje myśli

***
powiedziałaś
że przywykłaś do remontu
 
swojej duszy
 
nie przywykłem
wyczekiwać na samotność
 
poza domem

***
rozgrzesz mnie za...
 
pierwsze słowo
przyznanie się do winy
 
łzy
co nie mają wstydu
 
myśli
co nie powinny budzić się o świcie
 
i mnie w Tobie coraz więcej

***
tęsknię
za kosmykiem
twojej wiosny
 
za jednym spojrzeniem
które opisało
kilka bezsennych nocy
 
chciałbym poznać bliżej
swojego anioła

***
to było jak w czarno-białych wspomnieniach
 
chodziliśmy ze sobą na jabłka
dojrzałe tylko
jesienią
 
noc spojrzała na nas
z naiwną miną klauna
 
inny
wróciłem z pustego pola
 
z niedowierzaniem
 
przegoniłem
miłość gołębi

***
w jadłodajni u Elżbietanek
wiersze piszą bezdomne anioły
 
przy słoiku z zupą pomidorową
rozmawiamy jak dżentelmeni
 
czasem tylko
kiedy kolana już bolą
i różaniec z żywych łez
rozgrzeszył chyba każdego
 
na nowo
zapominamy o swoich imionach
 
u „Brata Alberta” otwierają o 17-stej

***
wczorajsza diagnoza
zabolała bardziej niż zwykle
 
speszony wyszedłem
przypomniało mi się wszystko...
 
łzy, których nie znałem nigdy wcześniej
podróżna torba
dobre słowo portiera
  • „ dzień dobry, w czym pomóc panu”?
na szpitalnym stoliku
ktoś w pośpiechu zostawił obrazek z napisem
 
„Przyjdę i uzdrowię go...”

***
dobrze zapamiętałeś swoje ucieczki do raju
kiedy drżącą dłonią próbowałeś zakryć
resztki schowanych uczuć.
 
nakarmić duszę porankiem jutrzni,
rozgrzać serce blaskiem anioła stróża
wołając po cichu
że tutaj już nikogo nie ma...
 
znalezionym na strychu piórem
opowiadasz o pielgrzymkach i pustelniach
słowem rzeźbisz
słońce, które łaskocze lawendowe pola
 
nieszpory tulą ciszę
do Najwyższego uciekają myśli
 
***
przyniosłem w garści trochę jesieni
żal było rozstawać się z latem
 
przez słomkę
piliśmy szczęście
 
nigdy pierwszym zawsze ostatnim
autobusem
żegnaliśmy w zdjęciach
podróże
od miasta do miasta
 
co chcieliśmy to robiliśmy z młodością
byle jeszcze usłyszeć
wspomnienia w muszelkach
wyrzucone
przez fale
rozstań i powrotów
 
z przymrużeniem oka...

***
zaproszę aniołów
kiedy dojrzeje
responsorium wierszy
 
znikając w ciszy...
pomiędzy psalmami
 
modlę się
za rogiem katedry
 
zapisując czas
zmartwychwstałych nadziei...

***
zawołali,
„ulituj się nad nami.”
 
tłum rozpowiadał między sobą,
„oni chodzą, popatrz - oni widzą...”
 
To uczyniła Miłość
dawne rzeczy już nie wrócą
na jej Słowo
świat powstał z błota
 
Mistrz to sprawił,
zauważył moje łzy
usłyszał mój ból
 
zostałem oczyszczony...

***
zatrzymaj się u mnie Panie,
niech ominie mnie gorączka codzienności
 
ulituj się Nauczycielu,
nad moją ślepotą niemocy
 
pozwól mi usłyszeć,
tak jak Bartymeusz
Twoje słowo: Effata!
 
zobaczyć radość w oczach uzdrowionych,
zdziwienie apostołów,
kiedy Ty rozkazałeś wichrowi - niech się uciszy
 
nie pytam już jak Piłat; - "Cóż to jest Prawda"
ale jeszcze jestem jak Szymon z Cyreny
 
i...
powrócić z marnotrawnego pola,
aby już więcej od Ciebie nie odejść
 
zobaczyć, żeby wykrzyczeć; - "Ten grób jest pusty"!
 
WIDZIELIŚMY PANA!
(Ew. św. Jana 20, 25)

***
wyleciałeś na ulicę z pajdą dzieciństwa
wtopiony w obraz sianokosy
 
w starej proboszczówce
przy garczku kompotu z rabarbaru
 
ucieszył cię widok
wieśniaków
czekających na pierwszą katechezę
 
o Siewcy
 
***
wyrzeźbiony
dłutem milczenia
 
stygniesz
 
dotykiem słowa
opisujesz
myśli nieznane
 
zostań...

***
wyświetliłem kilka wierszy
szorstkim atramentem
skasowałem
wszystkie znajomości
słowem zniesławionym
podobny do łez
spłynąłem
po wyciętym sercu
z kartonu
 
na scenie bez ciebie...

***
za oknami marzeń
powracam
do prostych paciorków
i litanijnych nadziei
 
zawsze lubiłem
taką zwykłą codzienność
wystać się trochę w kolejce
za jedną bułką
 
a potem wejść
i odpocząć
w parafialnym krużganku
od ludzkich głupot
 
po deszczu czuję się najlepiej
wtedy wszystko zaczynam od nowa

***
zanim
zakwitnie pierwszy liść
usiądę
pod jabłonią
 
opowiadało mi drzewo
o dawnych czasach
bez maszyn i pośpiechu
 
spacerach nocami
po wiejskich polach
 
pomyślałem
o smaku
kawy zbożowej
u babci
 
zanim opadnie
ostatni liść
z jabłoni
 
teraz ja tobie opowiem...

***
znam bardzo dobrą
przystań
 
wtórnych przyjaźni
 
i nad zranionych
krzyczących fal
w przypływie emocji
 
wracając
mostem zwierzeń
zapisałem
 
nadzieje na plaży
 
zanim
 
Twój tusz do rzęs
zmaże wszystko

***
znamy się już tak bardzo długo
 
przeszliśmy ze sobą
niejedną krzyżową drogę
 
powrotów i błądzeń
wykrzyczanych modlitw
 
poważnych rozmów...
 
powiedział mi, że miłość nigdy nie ustaje
wyszedł mi na spotkanie
uciszył burzę
 
powiedział; „Nie boj się, tylko wierz”
i nazwał mnie swoim przyjacielem
 
- mój „Szpitalny Chrystus”

***
zostawiłeś wszystko
 
niedopałek poranku
który zaparzył trochę ciepła
 
tak między wierszami
 
stęskniony
czasem spoglądasz
na puste
bocianie gniazdo
 
jakby nie było lata
 
 
 


 
 
 
 
 
 
 
 
 

Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja