Galeria Poetycka
Galeria twórczości poetyckiej autorstwa Marcina Staszaka
***
poza
rzeczywistością słów
ciszę
rozumiemy inaczej
pamiętam
pierwszy wiersz na święta
wtedy bardziej niż zwykle
krzyczała zaduma
to nic
że wyśnił się sen
o wielkiej scenie
wszystko
schowałem w pamięci...
***
zrodzeni odnowa
stajemy obok siebie
długo w milczeniu
dłutem rzeźbimy
jakby małe nadzieje
bez pośpiechu...
ze łzami w oczach
w jaśminowym nastroju
zapisałem Ciebie...
w głębi
lawendowego pola
wszytko się we mnie obudziło
niczym
zatrzymany pocałunek
ten pierwszy i przypadkiem
podczas jednej z ról w teatrze...
***
czasem nie chciałbym
rozczulać się nad losem
dziewczynki z zapałkami
w zimowy wieczór
stać w kolejce za chlebem
łykając żal
bez pierwszej gwiazdki
w tym roku
nieoczekiwanie
wybiorę się do świata bajek
jak dzieci z Bullerbyn
...by stać się jak dziecko...
tuląc w dłoniach
marzenia o wakacjach
***
już dawno przestałem chorować
na samotność o wielu twarzach
popijając dziurawiec co wieczór
przegryzam w między czasie
dobre tomy wierszy
a za oknami
śnieżne tramwaje
wybudzone z głębokiego snu
szykują się
na pierwszą zmianę
na dachu nieba
podziwiam zmierzch
zapatrzony w zachód słońca
łapiąc kolory tęczy
zapraszam malarzy i fotografów
na korzenną kawę
być może nadeszła pora
na stworzenie własnego świata.
***
zachęcił mnie mój anioł
a potem
zwyczajnie zniknął
w białym prochowcu
poczułem się
jakby nade mną
zamknięto niebo
zasmarkany
nad swoim wierszem
rozpisałem słowa
które zabolały najmocniej
jak płomień nadziei
przy którym
nie można się ogrzać
***
co chcesz mi powiedzieć
deszczu
kroplami uderzającymi
o rynnę czasu
co chcesz mi namalować
bezsenna nocy,
która czekałaś skulona
na miłość
usiądź do stołu
zaparzę nam świeże marzenia
i zasłucham się
w Twoją opowieść
***
odkupiłem kilka win
w jednym wierszu
na moście zwierzeń
dzień zatrzymały
lodowate słowa
miłość
nic nie uczyni
oszroniony czas
nie przywrócił
tamte sekundy chwil
z pocałunków zmierzchu
i wyspowiadanych momentów
przestałem
grymasić jak dziecko
***
dość mam...
portali randkowych
kiedy i tak nie wynaleziono
leku na samotność
sterczenia na przystankach
kiedy wzrok poranków
zżera moje myśli
głodny
Twojego spojrzenia
szukam fotografii
by uchwycić odbicie jutra
we wczesnych wspomnieniach
łzą
zaspokoić kolejne łzy..
***
grudniowa noc
okazała się najcięższa
kilka wizyt w szpitalu
codzienne drogi po nadzieję
trochę gorącej zupy by się przydało
co jeszcze się wydarzy...?
podnoszę
kartki z kalendarza
które opadły
jak jesienne liście
przed nami prawie święta
niektórzy nie mogą się doczekać
znowu tradycyjnie
lepienie pierogów
i kosztowne ubranie choinki
ja nie mam z czego się cieszyć
martwię się tylko
o nową parę kaloszy
do przemierzenia
kolejnych długich kilometrów
zresztą jak to w życiu
moje przystanki
to tylko kilka przytułków
tak na odpoczynek
nie chcę myśleć
o życzeniach wigilijnych...
"W zaciszu"
W zaciszu twego domu
blask skrzącej się świecy
ucichły
roratnie pieśni
przykryty milczeniem
pozostał szelest
różańcowych modlitw
wieczorne psalmy
nabrzmiewają
jak w klasztornym chórze
w moim klęczniku
tuż obok anioła stróża
witraże mojej wiary
***
w domu na wsi
wszytko pozostało jak dawniej
czas, który zapatrzył się w okno
smutna kapliczka
świętego Floriana
i puste przystanki
bez Ciebie
gdzieś tam w głębi lasu
drogi pokrzyżowały
ludzkie życie
szum wiatru,
który wtedy cierpiał
opowiedział
niezwykłą historię
zapisaną w myślach błędnych
żeby nie zwariować
***
samotność
dogasza ostatnią
tlącą się łzę
wraz z życiem
noc
okryta kołdrą
ze snów
wczorajszych rozmów
trochę odłożonych na potem
nie śnimy już
o złotych wakacjach
o przedsionkach Paryża
o Krakowskich plantach
tylko
latarnia słów
oświetla
resztki zakamarków
zranionego serca
za tęsknotą ból
jakby razem umówieni
gęsiego przecinają
moje niebo
spóźniony odczekałem
zamknięty
w sobie krzyk
to co spalone
jeszcze odrodzę...
***
strumień
wyblakłego czasu
przerwał
zimny poranek
już nic
nie miałem do powiedzenia
nawet kawa
przestała smakować
zwinięty
w rulon wspomnień
na chwilę
wstrzymałem oddech
z niedowierzaniem
co się stało...
***
mijam ludzkie historie
martwe od milczenia
niewyznane
w długiej kolejce do konfesjonału
przy okazji świąt
zazwyczaj dla samotnych
bez dróg do domu
dla chorych na serce
na chwilę zatrzymam
w sobie czas
przy łamaniu chleba
żeby przestać udawać
że się tęskni
***
latarnia słów
oświetla
resztki zakamarków
zranionego serca
za tęsknotą ból
jakby razem umówieni
gęsiego przecinają
moje niebo
spóźniony odczekałem
zamknięty
w sobie krzyk
to co spalone
jeszcze odrodzę...
***
martwię się tylko
o nową parę kaloszy
do przemierzenia
kolejnych długich kilometrów
zresztą jak to w życiu
moje przystanki
to tylko kilka przytułków
tak na odpoczynek
nie chcę myśleć
o życzeniach wigilijnych...
***
czasem jeszcze powracam
do wierszy, tych niechcianych
jak do niekończącej się opowieści
po drodze szukam domu
zapamiętanego z dzieciństwa
wędrówek w sadzie jabłoni
tak jak kiedyś
zanim pękło serce...
***
przyniosłem w garści trochę jesieni
żal było rozstawać się z latem
przez słomkę
piliśmy szczęście
nigdy pierwszym
zawsze ostatnim autobusem
żegnalismy w zdjęciach podróże
od miasta do miasta
co chcieliśmy
to robiliśmy z młodością
byle jeszcze usłyszeć
wspomnienia w muszelkach
wyrzucone przez fale
rozstań i powrotów
z przymrużeniem oka...
***
wczorajsza diagnoza
zabolała bardziej niż zwykle
speszony wyszedłem
przypomniało mi się wszytko...
łzy,
których nie znałem nigdy wcześniej
podróżna torba,
dobre słowo portiera;
- "dzień dobry, w czym panu pomóc"?
na szpitalnym stoliku
ktoś w pośpiechu zostawił obrazek
z napisem...
"Przyjdę i uzdrowię go"
***
schowany
za makijażem bezdomności
przemierzam
pustym tramwajem
od marketu
do zamówionej wcześniej kolejki
po słoik zupy...
wkrótce zima
ubiorą znowu choinkę
zabłysną świecidełka łez
zapełnią się na chwilę
puste kapelusze
tłum
wstrzyma swój pośpiech
miasto zwolni...
jak zakorkowany gwar
w samo południe
może ktoś...
pochyli się na chwilę
spełni dobry uczynek
rozliczy się ze swoim sumieniem
przed konfesjonałem
wigilijnych spowiedzi
po wyjściu z katedry
wrzuci z uśmiechem dwa złote
- "to na bułkę dla pana" - odpowie
być może...
jak co roku do stołu
odświętny usiądziesz
zapomniałeś...
o dodatkowym miejscu
dla niespodziewanego gościa
***
trzeba
zrozumieć ulicę
rozpłakaną od bezdomności
chłód
który budził
zawsze o świcie
donikąd drogi
bez żadnych przystanków
i tych...
którzy na nich zasnęli
gdzieś tam na bruku
obok twojego domu
***
na dobranoc
kupiłem nocy
zapach
wiosennych wspomnień
trochę
poczerwieniała
jak wschód słońca
popłynęliśmy
nad rzekę snu
mając w pamięci
słowa
rzeźbione dobrym
początkiem znajomości
***
zdążyłem napisać wiersz
a potem odleciałem
do krainy bez słów
skompromitowany samotnością
zacząłem malować
maski
przechodniów ulicy
tylko jeden obraz
nie pozwolił się namalować
w stanie
żebrzącego o uśmiech
***
kiedyś coś Wam opowiem...
może...?
o wierszach
które wcale nie piszą aniołowie
o chlebie słowa
rozsławionym
tym co są głodni
o jednym z wydarzeń
na które rozpłacze się
Twoje serce
ja...
zasłucham się
w swoje milczenie
wypiję kawę
o czwartej nad ranem
kiedy przybędzie świt
on pierwszy
usłyszy
mój szept
skrzętnie spisany
atramentem bólu
i drobiazgów przystani
poczekaj na mnie wierszu....
***
stare anioly wiedzą najlepiej,
a potem umierają
gdzieś na salach operacyjnych
dobrze że mają jeszcze wspomnienia
takie jak każdy z nas...
chleb wypieczony troskami,
konfitury przyprawione zmęczeniem
tyle że za oknem zima
i to wyczekiwanie...
kiedy wszystkie domy
zasypane śniegiem
nie liczą się zadne tajemnice,
kiedy z trudem
przełykasz
garść starych fotografii...
drzewa podpowiadają mi
żeby otworzyć chociaż
jedną skrzypiącą furtkę
przez zapomnienie
tam gdzie ogrody
mają zawsze otwarte bramy,
dla wszystkich najwspanialszych nadziei,
które nie pozwalają zwątpić...
mimo dziurawego kapelusza...
***
Przyszedł czas
Który ktylko chciał
Zwyczajnie posiedzieć
Przy kroplówce
O nic nie pytał
Trochę popłakał
Wypił kawę
Jeszcze poczekał...
Zabrał stary płaszcz
Zniszczony od ludzkich zmartwień
Na szpitalnym łóżku
Zostawił list
Który otworzyć
Mógł tylko szept kolejnej reanimacji...
Na pustej drodze jabłoń
Na której rozkwitła miłość
Zabrakło tylko raju
Takiego o którym
Opowiedział mi
przydrożny anioł
Gdzieś na stacji
Zatrzymałem czas
Przy kolejnym pytaniem
O jeszcze jedną podróż
A jabłoń kwitnie dalej
Dla następnych podróżnych
Gdzie tutaj można odpocząć.
Aniołowie wiedzą najlepiej...
***
nieważne że za życia
zostały
pogrzebane nadzieje
w świecie
lustrzanego odbicia
choruję
na przewlekłą samotność
maluję czas
szkolnymi kredkami
na kolor mojej wyobraźni
wszytko zostawiam w pamięci...
***
umówiłem się z Bogiem na kolację
gdzieś w środku stworzenia świata
znalazł dla mnie czas
poczułem się jak Korneliusz
zasłuchany w moje słowa
po raz pierwszy nikt mi nie przerwał
nie podniósł ręki
nie postraszył piekłem
tylko zapisał moje imię na swoich dłoniach
siedzieliśmy tak kilka długich godzin
nie odpuszczał żadnych win
nie zadawał pokuty
bardziej niż ja
rozumiał moje życie
wiedział o wszystkich moich łzach,
które były jak modlitwa i spowiedź
powiedział na koniec;
"idź, i nie zapomnij być człowiekiem"
nie zasnę
kiedy deszcz mi Ciebie pisze
we własnym świecie bajek
stojąc twarzą w twarz z księżycem
nową historię
z niesmakiem
"Wieczne Pamiętanie"
a potem już tylko jakby cienie
znikając na chwilę
w kłębie papierosowego dymu
jak liście drzew płaczą
po kryjomu przed ludzkim wzrokiem
chciałoby się ukryć w deszczu
niemoc
kiedy silny wiatr
skopał do kości
ogrzeję płomieniem
co zapomnieli drogi do domu...
"Wieczne Wspominanie"
odeszli...
jak cienie
bez pustych słów
nikt nie zapisał wtedy
na płótnie
kruchych bezdechów
jak zgarbione anioły
powracają zazwyczaj
na pierwszego listopada
z pragnieniem
dotyku człowieka
przy zniczach tęsknot
opowiadają drzewom
że chciałoby się pożyć
odwiedzić
zamknięte domy
zamiast
za życia
pogrzebaną nadzieję
dla tych, co odeszli...
"Artyści"
powstali
jakby z popiołu
zrodzeni
przez słowo
wyrzeźbione
przez ciężar samotności
malują niedziele na tęczowo
z kamienną twarzą o miękkim sercu
artyści
tylko cisza po nich płacze
na listopadowo
poeci żyjący w cieniu
jak z nieznanego wiersza
tli się
na pomniku wiecznej pamięci
czas,
który przekroczył granice
między nami tajemnice
stukając palcami w ciszę
resztki dnia
jak popiół wspomnień
zanim wiersz mnie zapomni...
"Jesienne impresje"
przyrzekaliśmy sobie miłość
aż po wiersz
dopóki...
nie zabraknie nam słów
teraz zbyt wiele
spalonych myśli
w pamiętnikach
gdzie tylko milczeć już się chce
wyblakłe od wspomnień
***
wyciągam z szuflady
niewyprasowane uczucia
naszykowane na jutro
aby z odwagą spojrzeć
trochę łagodniej
na dni z kalendarza
***
upijam się kolejnym wierszem
skruszonym słowem z lodem
gdzieś na końcu rozmowy
odjeżdżam
przez zamknięte oczy
widzę
jak przytulamy się do naszych myśli
rozpalamy
coś między nami
na skrzydłach
kolejnych wersów
wychodząc poza nawias...
***
od lat mam swoje przystanki
do dworców nieznanych
chorobę duszy,
na którą brak lekarstwa
świt oznajmia
że trzeba wszystko spakować
i poszukać nowej drogi
kilka aniołów
czasem jeszcze ze mną pogada
tak bez słów
i Ty
kiedy sen na nowo Ciebie stwarza...
***
co chcesz mi powiedzieć
deszczu
kroplami uderzającymi
o rynnę czasu
co chcesz mi namalować
bezsenna nocy,
która czekałaś skulona
na miłość
usiądź do stołu
zaparzę nam świeże marzenia
i zasłucham się
w Twoją opowieść
***
nie opowiem więcej
o zapłakanych porankach
gwałtownym bólu
w samo południe
zimnych dłoniach...
kiedy Bóg nie widzi
ukrywam łzy
obrażony na życie
w tym samym miejscu
czekam na Ciebie...
***
o zmroku samotności
jak garncarz wyrabiam
nadzieję
szukając splecionych dłoni
glinianych chwil
jeszcze pozbieram w sobie
resztę niedoskonałości
zanim zniknę
w tłumie obcych drzew
***
"misterium verbum"
pokruszona
przez moje winy i nie moje
na ołtarzu codzienności
sprawuję obrzędy
o lepsze niebo nad nami
nie klękam już po drodze
od Betlejem do Galilei
trzymając w dłoniach
relikwię frędzli płaszcza
i zaszczyt, że znalazło się dla mnie miejsce
ostatnie
***
skosztowałem jak smakuje dotyk ciszy
słodycz gorzkiego świtu
czy wypada jeszcze krzyczeć?
zatrzymuję się na chwilę
przy starej czereśni
bratam się ze strachem na wróble
czy wypada jeszcze sobie popłakać?
do końca łąki
odprowadził mnie polny wiatr
dziękuję za to milczenie
chociaż na początku wolałem się wyspowiadać
za pierwszy kamień...
***
a ja mam swój swój "Paryż"
i sen nocy letniej
zapach
wczorajszego wieczoru
i wspinaczki do Ciebie pełne tajemnic
próbowaliśmy
rozebrać siebie bez słów
jak najlepszą powieść
bo przecież nasze serca
uwiodła
złota polska jesień
***
modlę się na różne sposoby
zazwyczaj wierszem
zamiast pytań
stawiam
bańki mydlane
wiecznym dłutem
rzeźbię
dobre nowiny
w poczekalni słów
gotowych na przyjście
jeszcze tej jesieni...
***
życzymy sobie dobrego dnia, a potem
rozklejamy się
gdzieś w środku południa
rzadko kiedy
inaczej smakujemy
siebie
zrywając
zakazane słowa
w ogrodzie pierwszych rodziców
***
najbardziej lubię
kiedy są zgaszone światła
chowam swój świat
w zaciśniętych dłoniach
rozbite
kryształki łez
nie pozwalają
zapomnieć
osobistych wskrzeszeń
***
sprzedałem duszę
za garść miłości
nie spowiadam się już po nocach
bez żalu za grzechy
przestałem chodzić
z aniołem stróżem za rękę
swoje niebo
wycinam z ludzkich słów
rzuconych na wiatr
wzdycham tylko
na widok
rozkapryszonej jesieni
i samotnych nenufarów...
***
leczymy siebie wierszem
zamiast tabletką na sen
nie odkładamy
niczego na potem
i układamy sobie w głowie
zupełnie inny świat
zasypiamy z tęsknotą
spoglądając
na puste niebo
chcemy widzieć
uśmiech jutra
kiedy jesień
zasypie wspomnieniami
zwierzenia na ławce
w związku z Tobą…
***
jedna łza
wybuchła jak granat
wyeksploatowała wszystkie uczucia
nic nieznaczące...
w kilku sekundach nic nie czuć
przecież wszystko rozkwita na wiosnę
w garderobie
zapomnianych wierszy
szukam
maski z uśmiechem
w ulicznym teatrze
okaleczono sztukę
pt; "życie"
bez roli...
cicho odchodzę
***
noc
przytuliła samotne gwiazdy
okryła
płaszczem wspomnień
zabrała na kolację i powiedziała:
"chcę ciebie lepiej zrozumieć"
z najbardziej ludzkich dobrych życzeń
utkała spokojny sen
zanim świt zbudzi miasto
zerwę jak dawniej pierwszy kłos
z pola nadziei
zaczekam na marzenia
***
dziewczynko mówię Tobie wstań...
zanim wydasz pierwszy krzyk
kroplówki odmierzą czas
odpowiem miłością
na pierwszy płacz
narodzin
w beciku swojego świata
spokojnie oddychasz
Talita...
***
podglądam świat na boso
na szczudłach przemierzam
nieznane jeszcze miejsca
w kolorze lawendy
tapetuję
niedzielny poranek
czekając na Ciebie
z filiżanką jaśminu
"Zamyślenia"
każdy ma swoją opowieść
chore, nieczułe uczucia
nawet domy bez okien
z pęknięta szybą
jak ze łzą
wytatuowaną na stałe
przemijamy obok tego świata
i próbujemy chodzić po wodzie
z trudem napełniamy usta słowami,
które bolą i kochają
jak w dniu narodzin wiersza
***
w porcelanie czasu
przechowujemy
szept wiatru
ostrożnie
żeby nie rozbić
uczuć
z tegorocznych wakacji...
***
pozujemy do marzeń
jak do najlepszych zdjęć
nie zasypiamy już o świcie
wybudzając
wiersze po reanimacji
o sto osiemdziesiąt stopni
przemeblowujemy coś
co nazywa się
ż y c i e m
Rozważania poetyckie z cyklu: "Wiersze po reanimacji"
***
w roli anioła
otwieram drzwi
od lat zatrzaśnięte przez ludzi
anielska banicja,
która nie kończy się na stróżowaniu
katedry nocą
przecież,
nie musimy spowiadać się z miłości
tak jak ze sztuki,
za którą nie odpowiadają własne natchnienia
po anielsku
w angielskim nastroju
uskrzydlamy
już tylko siebie...
(wiersz napisany w święto Aniołów Archaniołów; 29 września 2018 r.)
***
za kurtyną
dawnego teatru
rozdziobuję
stare wiersze
niektóre z nich
podrzucił je anioł
straciłem dla nich głowę
jak drzewa swoją koronę
we mnie
rozkwita wiosna
chociaż
zapowiadają przymrozki
politycy
przepowiadają "nowe"
a my i tak mamy swoje ścieżki
i powidła słów
że czas
zatrzymał się na specjalne życzenie
moje art-serce
oblało się Twoim spojrzeniem
wychodzę na scenę...
***
nie uniosę bólu
na moście zwierzeń
ciężaru łez
zatrzaśniętych drzwi
powrotów
inną drogą
zanim zachwycę się
bocianim gniazdem
lotem balonu
miętową herbatą
domem,
ale takim ze słomianym dachem
zanim to przyjdzie...
***
pozostał tylko popiół
ciszy
nie chciał nikt
spojrzeć sobie w oczy
próbuję
jednym słowem
znieczulić
zagojone
blizny codzienności
dopóki wiersz nas nie rozłączy...
***
deszcz
ukrył nas w swoich dłoniach
za Twoim dotykiem
szkicuję
wszystko co mam w pamięci
jeszcze
***
nie przyniosłem niczego z tego lata
zaczytany Tobą
szukam innego siebie
byle nie przegapić
nieznane drogi
z fotografii
***
wszystko tak samo
jak w ostatni wieczór
chciałbyś odejść
spakować walizkę ciężkiego życia
może odpocząć
w pustelni Brata Alberta
w pociągu przespać
kilka ostatnich stacji
pogadać z człowiekiem
który nie rzuci kamieniem
przyjść w to samo miejsce
a potem
zapłakać
tylko w wierszu...
***
pojawiasz się
w niecodzienności
wtulony w Twój uśmiech
nasłuchuję
o czym biją nasze serca
głaszczemy
niewyprasowane spojrzenia
przychodząc do miejsc
które nie bolą
wspinając się pod niebo
którego nie widać
najlepiej
wychodzą nam
z b l i ż e n i a
***
północ nad ranem
zderzamy się z humorami jesieni
na nowo uczymy się mówić
trochę niewyraźnie
w przerwie na kawę
próbujemy zaprzyjaźnić się
z lękiem
zmarnować kilka wspomnień
północ nad ranem
czuję jak chowamy się
w zapomnienie
głośny gwar poranka
zaczyna płakać
rozczarowane sny
wyczekują w kolejce
do apteki
po złoty środek
nie odmierzania czasu
północ nad ranem...
***
zapiszę
Twój uśmiech
w albumie
pustych fotografii
gdzieś na strychu nieba
godzinami
szukam światła
ze starym latarnikiem
potrafię już usłyszeć
s ł o w a
długo w y c z e k i w a n e...
***
o trzeciej dwadzieścia
poznałem Twój zapach włosów
marzenia, które przestały czekać
na pierwszy autobus
za barierą słów
wymyślamy inny świat
trzymamy w dłoniach
chwile, które mogą się spełnić
o trzeciej dwadzieścia
***
rozgrzesz mnie za...
pierwsze słowo
przyznanie się do winy
łzy
co nie mają wstydu
myśli
co nie powinny budzić się o świcie
i mnie w Tobie coraz więcej
***
nie zostawię Ciebie
z moim wierszem
za bardzo boli
nie zostanę
ze swoim wierszem
za bardzo
ściska za serce
drżącym słowem
dotykam
Twoich słów
i chowam się w sobie
z miną klauna
liczę godziny
które przestały
mieć znaczenie
poza nami...
***
jeszcze
podniosę oczy
z nadziei powstanę
rozsypię popiół
wspomnień
zagaszę ból
wyrzeźbiony
w twardym sercu
przypomnij mi
o żywych słowach,
które nie kaleczą
rozmów
gdzieś między wierszami
***
gasimy światła
a potem...
zapalamy świece wiary
splatamy dłonie
w modlitwie
zatrzymujemy się
liczymy ile jeszcze
przystanków
do kolejki
po zwykły dzień
rozmawiamy tylko wierszem
między tomami życia
chowamy się w dłoniach
i na zdjęciach szukamy
każdy innej ścieżki
do domu...
***
chciałbym pomilczeć
w miejscu Twojego narodzenia
wspólnie z Marią z Nazaretu
pobiec do Elżbiety
a potem usłyszeć;
„A skądże mi to, że matka mojego Pana przychodzi do mnie”? (por. Łk 1,43)
chciałbym usiąść najbliżej Ciebie
podać Tobie stągwie z wodą
i poczekać na cud
być przy rozmnożeniu chleba
a potem nakarmić
pięciotysięczny tłum
usłyszeć Twoje słowa
jak uzdrowiony z trądu
„wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła” (Łk 17, 19)
a potem tak jak Piotr
zaparłbym się Ciebie
nie chciałbym widzieć
Twojego ukrzyżowania
i ze strachu nie pomógł bym Tobie
w niesieniu krzyża
na pewno chciałbym spotkać Ciebie
w drodze do Emaus
być obecnym
z innymi w wieczerniku
czy naprawdę
Miłość nie pamięta złego?
***
-
„ dzień dobry, w czym pomóc panu”?
ale jeszcze jestem jak Szymon z Cyreny